sobota, 4 maja 2013

Listy z Nowej Zelandii

25/01/06
Hej Magda!

Pozdro ze srodka polnocnej wyspy Nowej Zelandii! W koncu sprzedalem  fure i wyjechalem.. Przede wszystkim chce Cie przeprosic za moje zachowanie, gdy widzielismy sie ostatnim razem, i powinienem byl to zrobic wczesniej. Ciezko mi sie wytlumaczyc, po prostu zachowalem sie jak kretyn. Mam jednak nadzieje, ze jeszcze jestesmy kumplami i napiszesz mi, co u Ciebie? Czy wrocilas do szkoly? Nadal pracujesz w Lady? Jak zycie ogolnie? 

27/01/06
RE: Odp: Hej Magda!
Jestem juz tutaj miesiąc, zacząłem od północy, od plaży, gdzie nauczyłem sie surfowac! Potem postanowiłem popracować trochę i pojechałem niżej gdzie spędziłem 2 tygodnie w takim mini domu wariatów( zgrupowanie pracujących ludzi z całego świata ), były tam bojki ( bo mam wrażenie, ze jak rdzenni Maori sie napiją to stają się agresywni ), balem sie wyciągnąć kamerę żeby mi nie ukradli , bo mi kradli jedzenie z lodówki ( na koniec wystawiłem im sok do którego wlałem cala butelkę środków  przeczyszczających i  juz wiem, kto kradł:)) Pracowałem tam w fabryce ryb, zmywałem naczynia i pracowałem na plantacji kiwi, ale zwolnili mnie dwa razy i w końcu sie  wkurwilem i opuściłem dom wariatów, chociaż teraz trochę tęsknie... bo na przykład był tam bardzo dowcipny koleś z Czech i fajna koleżanka z Niemiec. Teraz trochę się rozleniwiłem i mieszkam w motelu w środku północnej wyspy, jutro mam zadzwonić w pewne miejsce, bo całkiem możliwe, ze będę mógł pracować w Parku narodowym ( tak jak chciałem oryginalnie ), jest to wolontariat, ale dają mi darmowe mieszkanie i "trochę jedzenia", zobaczymy jak to będzie... Ogólnie plany mam takie: Po Nowej Zelandii ( a mam wizę jeszcze przez 2 miesiące ) chce pojechać do Azji, może Bangkok albo Singapur a potem do Peru i całkiem możliwe, że wrócę sobie do Polski z drugiej strony, w ten sposób stracę jeden dzień ze swojego życia, ale będąc tu uświadomiłem sobie, ze mam dużo czasu... Właśnie po to tu jestem, żeby sobie uświadamiać pewne rzeczy:)  W mieście gdzie teraz jestem maja ścianę wspinaczkowa, wiec wczoraj się trochę powspinalem ( nad dmuchanym  materacem ) i zauważyłem, ze chce więcej i więcej... chociaż sobie trochę powycierałem ręce to jestem zadowolony, ze udało mi się dopiąć do pewnego punktu i w kontrolowany sposób na nim powisieć:)
Pogoda: ciepło jak cholera, albo czasami pada cały dzień, jak na działeczce.
Miasta: są jak maęe miasteczka w stanach, kolorowe, dużo napisów, tylko mieszkają tu głównie potomkowie angoli i Maorysów i jeżdżą lewą stroną.
Czas: 12 godzin do przodu, czyli jak dzisiaj to pisze to jest piątek 14:00, to u Ciebie jest piątek 2 nad ranem, to pewnie spisz, a ja zaraz pójdę popróbować się powspinać z tym całym sprzętem, linami itp.

29/01/2006
RE: Odp: RE: Odp: Hej Magda!
Boluder.. thats the word! Jestes dobra nauczycielka i ciesze sie, ze  dobrze Ci sie dzieje w pracy i w finansach..  Jezeli chodzi o sprawy sercowe to pisz, co tam Ci na sercu lezy.. Ja tymczasem opisze ci milą sytuacje, ktora mi sie dzisiaj przytrafila. Przyjechalem do Whakapapa Village, polozonego wsrod gor i wulkanow. Wybralem sie na wedrowke po zielonych zboczach przyslonietych przez poranna mgle, szedlem po kamieniach wzdloz strumyka, gdzie zgubilem guzik.. Potem  wlaczylem sobie Stinga na moim mp3 i znalazlem guzik, bo okazalo sie, ze wpadl mi do buta i caly czas mnie uwieral:) i wtedy przed moimi oczami ukazal sie niesamowity widok.. mgla opadla i ukazaly sie na tle niebieskiego nieba szczyty gor ze snieznymi czapami! Pierwszy raz cos takiego przezylem, wokol lato, swierszcze spiewaja a ja widze snieg!.. Zaczalem spiewac: Monday, i cant wait till tuesday, if i wake up my mind.. Wednesday wiil be fine, thursday on my mind, friday give me time, saturday wait.sunday'll be to late!.. a wokol zywej duszy!:) a potem "every little thing she does is  magic", mowie ci, lepiej niz na koncercie stinga:))

Ps Najprawdopodobniej tuesday zaczne tutaj prace w visitor centre, moze byc nudno, ale przynajmniej pochodze po gorach i sie zmecze, pogram na gitarze i moze strzele jakis scenariusz:) CU

30/01/2006
RE: Odp: RE: Odp: RE: Odp: Hej Magda!
Przestan mnie straszyc z tymi samobojstwami!, co prawda to fakt, ze niedzielne popoludnia maja to do siebie, nie raz sie tak czulem. O tej tragedii z halą w Polsce dowiedzialem sie wczoraj, przykre, ale mam nadzieje, ze wezma lekcje z tego zeby cos takiego sie nie powtorzylo.Jezeli chodzi o prace to nie jest to dokladnie to, o co mi chodzilo, bo chodzilo mi o scinanie drzew, fizyczna praca w lesie, ale tutaj sa problemy  z pozwolenie o prace i takimi bzdetami, dobre jest to, ze jezeli zaczne tam pracowac to bede w ladnym otoczeniu, las, gory.. praca moze byc nudna, bo to jest visitor centre czyli mowienie ludziom jaka jest pogoda i jaka sciezke maja wybrac.. praca trwa do konca lutego.. Gitare dostalem na gwiazdke i sobie komponuje, problem mam tylko ze strojeniem, musze sobie kupic elektroniczny stroik:) A scenariusz chodzi mi po glowie.. chce polaczyc trzy postacie, zawrzec jakas zagadke i skoncentrowac sie na dobrych dialogach, moze jak wroce do Polski to wybiore sie do szkoly rezyserskiej.
Trzymaj sie tam cieplo, wiem, ze pogoda nie nastraja, ale to minie i pisz! Jak bedziesz chciala pogadac right here right now to mam tutaj komorke i możesz pisac, sms kosztuja tyle samo jak bym byl w Poslce, jak chcesz to możesz tez dzwonic, ja place:)

01/02/2006
...
Przeprowadzka? To gdzie teraz mieszkasz? Z powrotem z rodzicami? Widze, ze czujesz sie winna, co tam nabroilas?;) Ja teraz mieszkam w dzialkowej chatce, mieszkam z taka Niemka, ktora wyjezdza za pare dni, na razie kaze mi opuszczac deske sedesow po wyjsciu z toalety, bo jak mowi, wtedy nie musi jej dotykac..?!Szczerze mowiac nigdy nie mieszkalem z kobieta.. i czuje sie troche nieswojo.. Zaczalem tutaj prace i nie jest tak zle, okazalo sie, ze w tym parku narodowym gdzie jestem znajduje sie gora przeznaczenia z Wladcy pierscieni, to jest wulkan ( ale teraz zapomnialem jego nazwy ).. Z ciekawych rzeczy to jeszcze raz sie wspinalem na tym "boluder" i musze przyznac, ze wszedle wyzej i zauwazylem, ze zaczynam myslec jak wisze i mam nowe pomysly wspinania sie i zaczalem tez uzywac nog, sa wazne gdy wybijasz sie wyzej, zeby chwycic sie mocno i stabilnie reka.
Pisz mi jak sobie radzisz, wal smialo smutne rzeczy, pisz jak sie czujesz z tym wszystkim. Ja sobie tutaj laze po gorach, ogladam strumienie i wodospady i sobie marze:) Bede staral Ci sie przesylac pozytywne wibracje żeby stworzyla sie pomiedzy nami empatyczna przestrzen i zeby sie wymieszaly depresyjne myśli z myslami pelnymi nadziei!
ps. nie wzialem teraz kamery, zdjecia przesle w nastepnym mailu Czekam na maila od Ciebie.. Trzymka!

04/02/06
RE: Odp…
Pracuje dla DOC ( Department of Conservation ). Sprzedaje koszulki i info, jak się trafia fajni ludzie to jest fajnie. Ogólnie DOC zajmuje się sprzedażą i ochrona tutejszej przyrody. Jednym z punktów działania DOC
jest ochrona ptaka nielota - kiwi. Jest to bardzo ważne gdyż kiwi jest symbolem Nowej Zelandii, Nowozelandczycy nazywają siębie Kiwi. Walkę o przetrwanie kiwi można porównać z obrona Stalingradu podczas drugiej wojny światowej, miasta, które nosiło imię naczelnego wodza.. A wszystko to przez jakiegoś Angola, który przywiózł do NZ łasiczkę, otworzył hodowlę, która się nie sprzedała i wszystkie łasiczki wypuścił do lasu. A łasiczki zaczęły zjadać kiwi.... A teraz Nowozelandczycy Kiwi zjadają łasiczki, a dokładniej - trują je.. Trochę mnie to przeraza. W moim umyśle stworzyła się pewna teoria:
Kiwi to Nowozelandczycy, łasiczki to przyjezdni. Nowozelandczycy trują przyjezdnych!  Tak samo mnie trują. Niemka, która pracowała przede mną ma trądzik na twarzy podobny do zniszczonej twarzy prezydenta Jutrzenki.. jak wiesz Jutrzenko był truty przez opozycjonistów.. wniosek - Niemka była podobnie truta! Teraz pora na mnie! W chatce oprócz książki telefonicznej jest tylko jedna książka - Cmentarz zwierząt - tego nie można lekceważyć! Wczoraj na imprezie DOC dostałem cukinie.. pewnie jest zatruta..!.. Uświadomiłem to sobie w nocy. Śniła mi się śmierć. Leżałem w pokoju. Ktoś koło mnie przechodził, drżałem ze strachu. Zobaczyłem śmierć w drzwiach, stała w czarnym kapturze. Zacząłem ja drażnić! Nie powinien był tego robić, ale było juz za późno.. Śmierć powoli wyciągała do mnie rękę, w kierunku mojego czoła, coraz bliżej i bliżej.. nagle zdałem sobie sprawę z tego, że leżę w szpitalu w śpiączce a wszystko, co widzę wokół jest moją wizją podczas gdy ja umieram. Ujrzałem nad sobą szara głowę bez twarzy, pocałowała mnie w czoło. Był to pożegnalny pocałunek mojej mamy, czułem tylko że oddycham.. Obudziłem się w mojej chatce, dreszcze mnie przechodziły gdy przypominałem sobie wizerunek śmierci.. i dostałem smsa od mamy "Krzysiu, trzeba wysłać potwierdzenie wpłaty 500 zł na hospicjum. Czy wpłaciłeś a jeśli tak to gdzie jest potwierdzenie? Pozdrawiam mama" ( To jest kara za jazdę po pijaku na rowerze )

No.. To była moja paranoja, myślę, że przyczyną jest to, ze jestem daleko od domu, sam, w miejscu, którego dobrze nie znam, wśród ludzi, których dobrze nie znam. To jest właśnie paranoja - lęk, a jeżeli masz wyobraźnię to lęk powoduje, ze łączysz niektóre odlegle od siebie wydarzenia, tworzysz spiski  przeciwko sobie, szukasz logiki i znajdujesz ją! A tak naprawdę po prostu zajebiście się boisz! Chce nauczyć się to kontrolować, w ogóle chcę nauczyć się kontrolować wszystkie swoje uczucia, rozpoznawać je przede wszystkim, wiedzieć, co czuję. Najtrudniej jest zobaczyć u siebie te silne uczucia, jak poczucie winy, lęk i miłość.. A Ty masz paranoje? Albo któreś z tych silnych uczuć, z którymi się wiążą jakieś przygody?
 

czwartek, 7 marca 2013

SANTIAGO DE CHILE, LIMA PERU, HUANCHACO, CUZCO, MATCHU PITCHU, MEXICO CITY

Z Auckland lecę do Santiago de Chile. Stolicy Chile. Czyli przelatuję z wyspy Nowej Zelandii na prawo do Ameryki Południowej. Wylatuje w sobotę popołudniu, dolatuję w sobotę rano. Lądowanie na lotnisku w Santiago de Chile jest przepiękne. Lotnisko jest położone nad oceanem, pomiędzy wzgórzami. Samolot nie zniżał się prosto na lotnisko, tylko przyleciał nad brzeg, i zrobił serpentynę w dół, i dopiero jak się obniżył, to podszedł do lądowania.

SANTIAGO DE CHILE przypominało mi krakowskie planty. Może, dlatego że pomiędzy ulicami były duże połacie trawników. Czuło się, że państwo Ameryki Południowej jest biedniejsze od Nowej Zelandii, to się widzi po samochodach, zdezelowanych autobusach miejskich, taksówkach. Natomiast zabudowa jest ładna, taka hiszpańska. Zatrzymuje się w ładnym hotelu. I wreszcie mogę się napić porządnego mocnego piwa, bo w Nowej Zelandii było 3 procentowe. W Santiago jestem krótko, ponieważ moim celem w Ameryce Południowej jest Matchu Pitchu w Peru. Lecę do LIMY – STOLICY PERU.

LIMA jest jeszcze biedniejsza niż Santiago de Chile. Taksówki to zdezelowane Daewoo Tico, wszystkie żółte i pordzewiałe. Jadę do hotelu w centrum miasta, pod którym śpią bezdomni, a  w hotelu są kraty w oknach. Dopiero później się dowiaduję, że turystyczną dzielnicą w stolicy w Limie jest Miraflores. Dzięki mojej niewiedzy spędzam parę dni w tak zwanym ŚRÓDMIEŚCIU, i mogę poznać prawdziwe życie stolicy. Lima jest podobna do Polski sprzed dwudziestu lat, kiedy kończył się komunizm, po ulicy chodzą cinkciarze sprzedający waluty, przed kafejkami internetowymi naganiacze krzyczą „Internet” „Internet”. (Na początku myślałem, że to cinkciarze krzyczą „interes” „interes”).

W restauracji hotelowej jak kupiłem obiad to kelner wyszedł do sąsiedniej restauracji i przyniósł mi zamówione jedzenie. W McDonaldsie są dostępne hamburgery z samym serem, kezo to ser, zapamiętałem, po hiszpańsku. I tak dalej. Jak wychodzi się z lotniska to ma się obok siebie dziesięciu natrętów, którzy oferują ci najlepszą cenę taksówki do centrum. W Europie to się nazywa nerwica natręctw, w Peru to jest życie.

Z Limy jadę autokarem do Huanchaco. Małej miejscowości nad oceanem, dla surferów. Ocean śmierdzi jak zgniłe jajko. Backpacker są tu kolorwe, ale brudne, i tanie, 10 solów za noc, to mniej więcej 10 PLN. Za to całkiem dobre jedzenie, dobre steki, śniadania i koktajle z owoców, których w Polsce nie ma. W Peru nikt mnie nie napadł, i nie zostałem okradziony. Jedynie zniknęła mi torba, którą zostawiłem na chwile na lotnisku w Chile, z rumem. I w Meksyku później zniknęło mi parę pamiątek z plecaka.

Huanchaco. Spędziłem tu całkiem miło czas. Jest ciepło, można spędzać czas na dachach, ludzie gwiżdżą, co też jest mniej spotykane w spółczesnych metropoliach. Każdy ma charakterystyczny gwizd i można nawoływać się gwizdaniem na ulicach. Jeździ mniej samochodów, więc pewnie, dlatego te gwizdy bardziej słychać.

No i wreszcie przyszedł czas na MATCHU PITCHU. Jest to jedyna wycieczka jaką wykupiłem, jako zorganizowaną, podczas mojej podróży. Mieliśmy przewodnika. I szliśmy z nim trzy dni do ruin Matchu Pitchu w Andach, w Peru. Matchu Pitchu to było jedno z miast Inkaskich, w górach, bo Inkowie to nic innego jak górale, uprawiający wiele rodzajów ziemniaków i kukurydzy.

Matchu Pitchu nie było zbudowane przez kosmitów, jak sugerował Erich Von Deniken. Tylko przez robotników. Wśród społeczeństwa były bardzo zhierarchizowane kasty, niewolnicy, budowniczowie, zajebiście się bali starszych kast, i dlatego tak dokładnie budowali i ciężko pracowali. Wyższa kasta mogła się oddać obserwacji nieba i, dlatego Inkowie mieli tak dobry kalendarz.  Bo wdrapaniu się na Matchu Pitchu, w najwyższym punkcie byłem na Dead Woman Pass 4200 metrów nad poziomem morza, wróciłem do Cuzco, miasteczka pod górami. Tam się po raz pierwszy strułem czymś i bolał mnie brzuch.
Po Peru poleciałem jeszcze na tydzień do Meksyku, do Mexico City. Tutaj już na lotnisku widać wielkie amerykańskie Jeepy i meksykańskich stróżów prawa z dubeltówkami przy pasie. W Meksyku jest od cholery osób, dużo homoseksualistów, drag queen. A w niedzielę jest pusto na ulicach. Ci ludzie potrafią odpoczywać. Po MEKSYKU wróciłem do Warszawy. Pierwsze wrażenie? Włączam telewizor i znów kurwa wszyscy się kłócą :)

niedziela, 14 października 2012

AUCKLAND - WHAKATANE - TONGARIRO - WELLINGTON - QUEENSTOWN



Wyleciałem z Warszawy 1 stycznia 2006.  Przesiadka w Monachium. Przystanek w Bangkoku. Przesiadka w Sydney. I już mnie wyprowadzają drobne rzeczy z równowagi. Lecę już 24 godziny, a ciągle jest rano, bo przemieszczam się na wschód. W końcu jestem w Nowej Zelandii w Auckland. Wykończony. Teraz trzeba gdzieś się zalokować i się przespać.

Na lotnisku w Auckland stoją małe minivany i zabierają takich jak, z plecakiem i gitarą, do tak zwanych backpackers. Hoteliki dla podróżujących. Można wynająć pokój jednoosobowy za 50 dolców nowozelandzkich albo mieszkać z innymi za 25 dolców. Wybieram opcję jednoosobową.
Pokoje są otwarte, ludzie uprzejmi, więc nie boję się zostawić swojego odtwarzacza mp3 do ładowania w publicznym komputerze. Choć mam lekkie opory. Wreszcie mogę się wyspać.

Następnego dnia sprawdzam na mapie, w którym miejscu Auckland jestem. Miasto jest nieduże i jest mało ludzi na ulicach. Idę się przejść po okolicy. Mogę teraz spojrzeć z dystansu na wydarzenia, które miały miejsce przed wylotem z Polski i obmyślić plan na kolejne lata. Towarzyszy temu wizerunek złotego lwa na fabryce piwa Lion Red. Piwo nowozelandzkie ma tylko 3 procent alkoholu. Postanawiam, że założę firmę jak wrócę do polski i będę sprowadzał sprzęt z Azji.




Nadszedł czas żeby pojechać do celu mojej podróży Zatoki Obfitości „Bay of Planty” Na północnym brzegu wyspy północnej. Jadę tam autokarem, ulice tutaj wyglądają jak w Anglii, ruch jest lewostronny, dużo jest ceglanych domków i zbudowań, wszystko jest bardzo kolorowe. Powiedziałbym, że styl angielski, ale bannery i szablony amerykańskie.  Najpierw dojeżdżam do miasta Tauranga, bo nie było bezpośredniego autobusu do Whakatane, które wybrałem sobie jako miasto docelowe nad Zatoką Obfitości. W Tauranga muszę przenocować w małym motelu. Wychodzę sobie popołudniu z ukrytą kamerą żeby przejść się po ulicach miasteczka. Rano wstaję, pakuję się, idę do pubu na nadoceanicznej riwierze, piję sobie piwo, w pubie gra w głośnikach ścieżka dźwiękowa do filmu Pulp Fiction. Ostatni kawałek z płyty Surf Rider – bo w końcu jesteśmy w krainie surferów nad oceanem. Akurat na koniec krótkiego pobytu w Tauranga. Po piwku nadszedł czas na mój autubus.


Zatoka Obfitości



>>> Film z miasteczka Tauranga




Dojeżdżam do Whakatane. To jest miasteczko, gdzie znajdę swoją wymarzoną plażę nad zatoką obfitości. Zatrzymuję się w Backpackers oczywiście.
Rano biorę mapę i idę w kierunku wybrzeża. Plaża jest skalista. Na mapie widzę, że piaskowa część plaży znajduje się trochę dalej. Muszę do niej dojść przechodząc przez skalistą część. Ponieważ skały są dosyć wysokie to albo muszę wchodzić na kilkanaście metrów w gorę, albo czasami po pas do oceanu. Niestety muszę zawrócić, ponieważ teren staje się coraz bardziej wymagający i grozi ześlizgnięciem się ze skały do morza.


>>> Zdjęcia z Whakatane
>>> Film z Whakatane

Następnego dnia docieram do piaskowej plaży od strony miasta. Próbuję surfingu. Fale są w sam raz, więc surfuje mi się znakomicie. Utrzymuję się na fali. Wykończony i spalony słońcem wracam do backpackers.

Jedziemy dalej. Teraz przydałoby się zarobić w Nowej Zelandii, więc szukam pracy przy zbieraniu kiwi. Jadę na południe do miasteczka Te Puke i zatrzymuję się w HairyBerry Backpacker Hostel. Istny dom wariatów. Zgrupowanie ludzi z całego świata, Niemcy, Hindusi, Anglicy, Chilijczycy. Czuję się jak na koloniach, gdzie trzeba pilnować swoje rzeczy, bo kradną i śpię z nożem. Natomiast były i przyjemne momenty. Można było posłuchać dobrej muzyki, spalić blanta i boboksować worek treningowy z kumplami. Dostępne prace to zbieranie kiwi, zmywanie naczyń, pakowanie ryb. Nic przyjemnego.


>>> Film z Ta Puke


Czas ruszyć dalej na południe.TAUPO. To miejsce nad jeziorem, gdzie mogę chwilę posiedzieć i odpocząć przed dalszą podróżą. Docelowo kieruję się w środek wyspy północnej. TONGARIRO NATIONAL PARK. Ciągnie mnie do lasu, żeby pracować jak drwal przy drzewach. A tam podobno kogoś szukają.
Zanim wyruszam do TONGARIRO NATIONAL PARK spędzam jeszcze tydzień w Turangi, w małym miasteczku pod Tongariro, w Sportsmans Lodge, prowadzonym przez miłe małżeństwo z Chorwacji. Jest tutaj też Extreme Backpackers, gdzie wspinam się na ściance wspinaczkowej.


>> Film z Turangi
>> Zdjęcia z Ta Puke i z Turangi



Tongariro National Park tutaj spędzam około miesiąca, na wolontariacie w Tongariro Visitor Center. Sprzedaję turystom pamiątki oraz przedstawiam tutejsze szlaki wędrówek. Sam chodzę po tych szlakach, między innymi wspinam się na dwa czynne wulkany Narahoye i Mt Ruapehu.  Narahoye jest pierwowzorem Góry Przeznaczenia z Władcy Pierścieni. Do której Frodo wrzuca pierścień.

Po Tongariro ruszam dalej na południe, do stolicy Nowej Zelandii Wellington. Jest tutaj dosyć chłodno i cały czas wieje. Nic dziwnego, że w porcie Wellington jest tyle żaglówek i jachtów. Po krótkim pobycie w Wellington biorę samolot na południową wyspę – do miasteczka Queenstown, górskiego miasteczka położonego nad jeziorem. Queenstown to bodajże najładniejsze miasteczko, które w życiu udało mi się zwiedzić. W Queenstown był między innymi kręcony film The Frighteners z Michaelem J. Foxem.
 
W Queenstown zatrzymuję się w backpacker, z pięknym widokiem. I stamtąd robię wycieczkę do Milford Sounds. Mój pobyt na Nowej Zelandii dobiega końca. Biorę samolot do Auckland, tam spędzam parę dni w koreńskim backpacker. Ciekawostką jest to, że mieszkam w pokoju bez okien, dwa na dwa, tylko z wentylacją. Na szczęście nie spędzam w nim dużo czasu. W kuchni jest pełno soli, pełno solniczek i w pojemnikach na cukier też jest sól. I jeszcze jedna ciekawostka. Czasem ktoś z podróżników zostawia w kuchni jakieś jedzenie, które nadaje się później do konsumpcji. Więc właściciele postawili w kuchni koszyk i napisali nad nim „FREE FOOD” natomiast obok postawili środki czystości, do podłóg, do kuchni, z obrazkami trupiej czaszki i przestrogami przed jedzenie. Ktoś z mieszkańców backpacker dopisał na informacji „FREEZ FOOD”.